poniedziałek, 31 marca 2014

Spotkania z rękodziełem

W sobotę, 29 marca, w cieszyńskim Domu Narodowym można było spotkać się z rękodziełem. I to zarówno w formie podziwiania artystów i rzemieślników przy pracy, jak i osobistego wzięcia udziału w warsztatach rękodzielniczych.
Spotkania z rękodziełem
fot: (indi)
Na te ostatnie trzeba było uprzednio się zapisać, a najwięcej chętnych było na warsztaty dla dzieci, choć i dorośli z ochotą filcowali, robili witraże, szyli, słowem – tworzyli pięknie wyglądające przedmioty, które oprócz walorów estetycznych, mają jeszcze jedną zaletę, której brak wyrobom fabrycznym – duszę, jakąś magię zawartą w tym, że włożyliśmy w ich tworzenie osobiste zaangażowanie, czas i wyobraźnię. Zadaniem prowadzących warsztaty natomiast było przekazanie zagadnień dotyczących techniki, zainspirowanie początkujących twórców. Ilu z nich po powrocie do domów sięgnie po nabyte na Cieszyńskich Spotkaniach z Rękodziełem umiejętności, nie wiadomo. Jedno jest pewne – wolny sobotni czas spędzili miło i twórczo.

Sporym zainteresowaniem cieszyły się też pokazy, na których zwiedzający mogli zakupić gotowe już rękodzieło oraz podpatrzeć rękodzielników przy pracy. Jednym z najczęściej odwiedzanych stoisk było należące do ustrońskich rzemieślników Beaty i Andrzeja Malców, zajmujących się wyrabianiem najróżniejszych przedmiotów, zarówno użytkowych, jak i biżuterii, z kości wołowych.

Cieszyńskie Spotkania z Rękodziełem były pierwszą edycją tej imprezy, organizowaną przez Pracownię Renaty Weber oraz Pracownię Rękodzieła Artystycznego „Pat the Cat”. Organizatorzy, zachęceni sukcesem, z pewnością będą kontynuować to przedsięwzięcie.  - Intensywnie myślimy o następnej edycji, jednak nie mamy jeszcze terminu. W każdym razie kolejna tego typu impreza warsztatowa z pewnością się odbędzie – mówi Marcin Wieczorek, jeden z organizatorów imprezy, który już przygotowuje się do kolejnego przedsięwzięcia – sierpniowego Cieszyńskiego Jarmarku Piastowskiego.

Podsumowując imprezę, jej organizatorzy są zadowoleni.  - Nie odbyły się wszystkie warsztaty, ale wiedzieliśmy z góry, że nie da się zapełnić całej oferty. Mieliśmy zaplanowane na początku 27 różnych warsztatów – mówi Marcin Wieczorek dodając, że podczas kolejnych edycji organizatorzy z pewnością wykorzystają doświadczenie zdobyte podczas pierwszych Cieszyńskich Spotkań z Rękodziełem.
(indi)


Spotkania z rękodziełem
Spotkania z rękodziełem
Spotkania z rękodziełem
Spotkania z rękodziełem
Spotkania z rękodziełem
Spotkania z rękodziełem
Spotkania z rękodziełem
Spotkania z rękodziełem
Spotkania z rękodziełem

Z Cieszyna do piekła i nieba

''Z CIESZYNA PRZEZ PIEKŁO DO NIEBA'' to projekt Grzegorza Michałka, ratownika grupy beskidzkiej GOPR, rekordzisty największej deniwelacji świata. Jako że jego zamiłowaniem jest zarówno czołganie się po jaskiniach, jak i zdobywanie najwyższych górskich szczytów, założył sobie zdobycie najniższego i najwyższego miejsca na świecie.
Z Cieszyna do piekła i nieba
fot: (indi)
Dlaczego w tej kolejności? Z prozaicznych powodów – ekonomicznych. Jak wyjawił podczas spotkania i prelekcji w piątkowe popołudnie 28 marca w Domu Narodowym, chodzenie po jaskiniach wymaga znacznie mniejszych nakładów finansowych, aniżeli wspinaczki wysokogórskie. Aby słuchacze mieli pojęcie, o czym mowa, Grzegorz Michałek przyniósł na prelekcje sprzęt, w którym zdobywa zarówno podziemia, jak i szczyty. Już samo obuwiu bardzo się różni. Do jaskiń idzie w gumiakach za 40 zł. Ośmiotysięczniki zdobywać trzeba w specjalistycznym obuwiu za… kilka tysięcy zł.  - Bez sponsorów do końca życia nie uzbierałbym na tą wyprawę – przyznał alpinista i grotołaz tłumacząc, skąd pomysł na projekt „Z CIESZYNA PRZEZ PIEKŁO DO NIEBA”.
Swą opowieść zaczął od pokazaniu sprzętu jaskiniowego i wysokogórskiego, co wzbudziło wielkie zainteresowanie widzów, a każdy chciał dotknąć, podnieść, przekonać się, ile co waży. - Wydaje mi się, że to, jak nas ukształtują, czy jak my sami ukształtujemy się w młodości, ma duży wpływ na to, jacy jesteśmy – zaczął pokazując stare, czarno-białe zdjęcie małego chłopca na drewnianych nartach. –To jestem ja w stroju narciarskim na deskach bodajże z jakiejś beczki, z których ojciec zrobił mi narty. Jak tylko dostałem te narty, to jeździłem i bardzo mi się to spodobało. Mam taką cechę, że jak ktoś mi cos pokaże, to ja to staram się udoskonalić i przekazać dalej. Więc ja to udoskonalam i przekazuję dalej – kontynuował opowieść pokazując następne zdjęcie, tym razem w żywej kolorystyce, przedstawiające jego z dziećmi na nartach w Dolomitach. – Tak, jak moi rodzice zabierali mnie na narty, tak ja zabieram swoje dzieci na narty. Przekazuje to dalej dzieciom absolutnie nie licząc, że któreś z nich zostanie zawodowym narciarzem. Po prostu pokazuje im pewne rzeczy tak, jak mi kiedyś rodzice pokazywali. Ojciec zabierał mnie od małego w góry. I ja też zabieram dzieci w góry – wyliczał Grzegorz Michałek dodając, że chodzenie po górach czy jaskiniach z własną rodziną jest trudne o tyle, że człowiek każdą linę, zabezpieczenie sprawdza wiele razy, bo czuje się za córkę odpowiedzialny, podczas gdy jeśli idzie z kolegą, to kolega również dba i o siebie samego i o towarzysza. 
- Moja starsza córa poszła w moje ślady. We Włoszech była w najgłębszej jaskini nie osiągniętej jeszcze przez kobietę – mówił Grzegorz Michałek wyjaśniając, że swoim rodzicom jest bardzo wdzięczny za to, że pokazali mu góry, zabierali co roku nad morze, bo to wszystko, co pokazali mu rodzice wpłynęło na to, że w wieku 20-u lat wstąpił do Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, do Sekcji Cieszyn.  - Po zrobieniu szkolenia, gdzie trzeba było przejść przeszkolenie i wspinaczkowe i jaskiniowe zauważyłem, że spektrum moich możliwości się bardzo poszerzyło. Poznałem tam wspaniałych ludzi, którzy zabrali mnie w jaskinie. Wszystkie te żywioły mi się podobały, zastanawiałem się, jak spiąć to w jedno – mówił prelegent powoli zmierzając do wyjaśnienia, jak zrodził się projekt „Z CIESZYNA PRZEZ PIEKŁO DO NIEBA”. 
- Z moją córą zaczęliśmy razem chodzić po górach i jaskiniach, zaczynamy robić pierwsze wspólne projekty górskie. Miał być Everest i najgłębsza jaskinia. Jednak tego nie zrealizowaliśmy– wspominał wyjaśniając, że córka zdrowotnie nie dała rady, później skupiła się na zakładaniu własnej rodziny, a on sam wyjechał na rok do Włoch uczyć angielskiego, gdyż, choć teraz jest już zawodowym ratownikiem, to podstawowym jego zawodem jest właśnie nauczyciel angielskiego.
Grzegorz Michałek realizację projektu zaczął od zejścia do najgłębszej jaskini w Abchazji w Gruzji. Pokazał wiele pięknych zdjęć z wyjazdu opowiadając, jak wyglądała organizacja wyprawy. Pokazywał zdjęcia z wnętrza jaskini, ale też bardzo obrazowo opowiadał o specyfice takiej wyprawy. Na przykład wyjaśniając, że aby iść dalej należy przepłynąć 8 metrów. – Przepłynięcie 8 metrów pod wodą na basenie nie jest takie trudne i zawsze można się wynurzyć. Tam nie można się wynurzyć. Aby przeżyć trzeba wytrzymać – mówił proponując słuchaczom, by nabrali powietrza i wstrzymali oddech na tak długo, jak długo przepływa się pod skałą w syfonie tamtej jaskini. Oprócz zdjęć pokazywał także filmiki, na których można było zobaczyć trochę jaskiniowej rzeczywistości. Ogólnie w jaskini jest ciemno i mokro. Również zapach tam panujący do przyjemnych nie należy. Wszyscy są przemoczeni i zmęczeni.  – Pilnujemy się tam nawzajem, by ktoś nie usiadł i nie zasnął – mówił dodając, że trudne jest również wracanie z jaskini, gdyż o ile spuszczenie ekwipunku na dół na linach nie jest ciężkie, to wyniesienie wszystkiego z powrotem na górę jest ciężkim zadaniem. A wynieść trzeba wszystko, co się zniosło. 
Grzegorz Michałek przyznał, że po powrocie z jaskini zdał sobie sprawę, że Everestu nie zdobędzie. Pogodził się z tym, gdy nagle znalazł się sponsor i Everest udało mu się zdobyć. - Projekt nie jest jeszcze zakończony. W sierpniu idziemy głębiej, na -2150m z czterema nurkowaniami, a w 2015 na Everest jeszcze raz – już planuje wspinacz i grotołaz. 
(indi)
Z Cieszyna do piekła i nieba
Z Cieszyna do piekła i nieba
Z Cieszyna do piekła i nieba
Z Cieszyna do piekła i nieba
Z Cieszyna do piekła i nieba
Z Cieszyna do piekła i nieba
Z Cieszyna do piekła i nieba
Z Cieszyna do piekła i nieba
Z Cieszyna do piekła i nieba







niedziela, 30 marca 2014

Polacy i Czesi na przestrzeni wieków

Przez dwa dni trwania konferencji wysłuchać można było 20 ciekawych referatów. Aż jedna trzecia spośród nich odnosiła się bezpośrednio do historii Śląska Cieszyńskiego, nic więc dziwnego, iż ich wystąpieniom z zainteresowaniem przysłuchiwali się także mieszkańcy Cieszyna i naszego regionu z obu stron Olzy.
Polacy i Czesi na przestrzeni wieków
fot: (indi)
Stosunkom polsko-czeskim na przestrzeni wieków poświęcone było historyczne seminarium naukowe, jakie w dniach 25-26 marca w sali konferencyjnej Książnicy Cieszyńskiej zorganizowało Koło Naukowe Doktorantów Historii oraz Studenckie Koło Naukowe Historyków im. Joachima Lelewela Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, przy współpracy Polskiego Towarzystwa Historycznego Oddział Cieszyn i Książnicy Cieszyńskiej. Uczestnikami seminarium byli studenci i doktoranci Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie.
Konferencję otworzyły referaty opiekuna naukowego krakowskiej młodzieży – prof. hab. Mariusza Wołosa i mgr Wojciecha Grajewskiego, który w imieniu gospodarzy – cieszyńskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Historycznego, przywitał gości.  - Wykład prof. Wołosa uznać można śmiało za jeden z najlepszych, jakie w ostatnim czasie można było usłyszeć nad Olzą, i to zarówno ze względu na poruszoną tematykę, rzeczowość wywodów, jak i niezwykły dar oratorski tego wybitnego językoznawcy i historyka – mówi Wojciech Grajewski. Prof.  Wołos mówił o próbach przełamania polsko-czeskiej niechęci w okresie międzywojennym oraz o okolicznościach zajęcia Zaolzia w 1938 r.
Dalej było nie mniej ciekawie. Wojciech Grajewski omawiając relacje polsko-czeskie i polsko-słowackie w czasach austriackich, mówił m.in. o tym, jak to na przełomie 1843 i 1844 w cieszyńskich Ślązakach, w tym w Pawle Stalmachu polskość obudziła młodzież i działacze słowaccy Ąudovítem Štúrem na czele. 
- Jakkolwiek począwszy od przełomu XIX i XX w. stosunki polsko-czeskie na Śląsku Cieszyńskim nie układały się jednoznacznie dobrze, to zarówno wcześniej, jak i później oba narody musiały ze sobą współdziałać, gdyż zagrażało im niebezpieczeństwo z rąk wspólnego wroga, jakim byli wówczas austriaccy Niemcy. Konieczność współpracy elit polskich i czeskich na należącym wówczas do Austrii Śląsku Cieszyńskim wymuszał, m.in. fakt, iż na przykład na 31 posłów w Sejmie Śląskim w Opawie przypadało jedynie 3 Polaków (ze Śląska Cieszyńskiego), 3 Czechów (z Opawskiego) oraz aż 24 (!) Niemców (z obu ziem), co miały wypływ na trwającą niezmiennie dyskryminację miejscowej ludności przez niemieckie elity i postępującą germanizację Śląska Austriackiego – mówił Wojciech Grajewski. 
Z innych ciekawych wątków dotyczących Śląska Cieszyńskiego poruszono, m.in. sprawę gwałtownego przebiegu procesu reformacji na Śląsku Cieszyńskim, kiedy to miał miejsce szereg incydentów skierowanych przeciw katolickiemu duchowieństwu. Tak było w Cieszynie, a także w Orłowej, skąd Benedyktyni musieli uciekać, gdyż książę cieszyński Wacław III Adam zagroził, iż każe ich wystrzelać.  
Poruszono także tematy dramatycznych wydarzeń, jakie przeżywał nasz region w latach 1919, 1938 i 1939-1945. 
Podsumowując wszystkie wystąpienia, wypada stwierdzić, iż referaty były ciekawe i chociaż, przygotowane przez studentów i doktorantów, nie przynosiły w większości nowych ustaleń, to w bardzo przejrzysty sposób prezentowały dzisiejszy stan wiedzy historyków na temat określonych zagadnień – mówi Wojciech Grajewski. 
Były też wyróżniające się wyjątki, jak chociażby emocjonalne wystąpienie Katarzyna Odrzywołek, która niespodziewanie podzieliła się wynikami śledztwa, jakie na dniach udało jej się zakończyć. Opowiedziała o tym, jak przebywając na badaniach Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wpędzeń i Przesiedleń w Anglii, zbiegiem okoliczności otrzymała z rąk miejscowego śmieciarza pudełko, zawierające szereg skarbów, m.in. pagony i dokumenty wojskowe należące do niejakiego Franciszka Jaworskiego. Dzięki podjętym wysiłkom udało się jej dotrzeć do mieszkającej w Cieszynie rodziny i poznać jego historię. Urodzony nad Olzą Franciszek Jaworski był żołnierzem 4 Pułku Strzelców Podhalańskich, któremu udało się przedostać przez Rumunię do Francji i Anglii, gdzie podobnie, jak jego dwaj bracia wstąpił do Polskich Sił Zbrojnych na zachodzie. Po 1945 roku nie mogli, czy też nie chcieli oni jednak wrócić do Polski, umierając na obczyźnie. 
Zarówno ta, jak i inne historie spotkały się z żywym zainteresowaniem przybyłej do Książnicy Cieszyńskiej publiczności, wśród której, co ciekawe, zdecydowanie przeważali mieszkający na Zaolziu Polacy, przewyższając liczebnie, tak pozostałych Polaków, jak i Czechów przysłuchujących się konferencji. Warto odnotować, iż w konferencji w roli prelegentów wzięli również udział młodzi cieszyńscy Ślązacy studiujący w Krakowie, jak Natalia Gabryś ze Strumienia i Maciej Stoły z Kończyc. 
Cała impreza wypadła udanie, nie zabrakło ciekawych dyskusji, w czasie których przybyła z Krakowa młodzież mogła poznać historię postrzeganą z perspektywy mieszkańców tego terenu, co z pewnością było dla niej również ciekawym doświadczeniem. Przybyli do Cieszyna studenci i doktoranci mieli także możliwość bliższego poznania miasta, zwiedzając dokładnie najważniejsze jego miejsca. Szczególne wrażenie wywarły na nich skarby biblioteczne troskliwie przechowywane w samej Książnicy Cieszyńskiej oraz bogactwo i urok Muzeum Śląska Cieszyńskiego – podsumowuje konferencję Wojciech Grajewski. 
Warto dodać, że miejscem, które uczestnicy konferencji odwiedzili, jako ostatnie w nocy 27 marca było Muzeum 4 Pułku Strzelców Podhalańskich. Muzeum, jego zbiory i sama osoba jego założyciela i kustosza – Krzysztofa Neściora, wywarły ogromne wrażenie na gościach. Bogactwo żywej historii, troska o przechowanie pamięci i wielkie poświęcenie dla idei i lokalnej społeczności wzbudziło niezwykłe uznanie wśród młodych historyków, z pewnością na długo pozostając w ich pamięci. 
(indi)
Polacy i Czesi na przestrzeni wieków
Polacy i Czesi na przestrzeni wieków
Polacy i Czesi na przestrzeni wieków
Polacy i Czesi na przestrzeni wieków
Polacy i Czesi na przestrzeni wieków
Polacy i Czesi na przestrzeni wieków
Polacy i Czesi na przestrzeni wieków
Polacy i Czesi na przestrzeni wieków
Polacy i Czesi na przestrzeni wieków

To nie bajka o BAJCE

Ze Sceną Bajka Teatru Cieszyńskiego spotyka się każdy Zaolziak. Dzieci z polskich szkół na Zaolziu regularnie chodzą do teatru na spektakle ''Bajki'', gdy szkoła chce, to zespół ''Bajki'' przyjeżdża ze spektaklem do szkoły. Coraz częściej też czeskocieszyńska ''Bajka'' pojawia się w świadomości mieszkańców polskiej części Śląska Cieszyńskiego.
To nie bajka o BAJCE
fot: (indi)
Okazją do spotkania z dyrektorem Teatru Cieszyńskiego Karolem Suszką, kierownikiem „Bajki”, czyli jednej z trzech scen Teatru Cieszyńskiego Jakubem Tomoszkiem, jego poprzednikami Pawełką Niedoba i Pawłem Żywczokiem, aktorami oraz osobami związanymi z zespołem od strony scenografii czy organizacji widowni były obchody Międzynarodowego Dnia Teatru zorganizowane 27 marca w Domu Narodowym w Cieszynie. Spotkanie prowadziła teatrolog dr Mirosława Pindór z Uniwersytetu Śląskiego w Cieszynie.

Karol Suszka opowiadał, jak spektakle „Bajki” ewoluowały od pokazywania kukiełek na patykach zza parawanu do wyjścia aktorów z lalkami na scenę. Mówił o misji artystycznej Sceny Bajka Teatru Cieszyńskiego. A ponieważ „Bajka” ma już 65 lat, to sporo wydarzyło się w jej historii. Paweł Żywczok wspominał na przykład wyjazd na przegląd do Andrychowa, gdzie, jako, że było to tuż po stanie wojennym, doszukano się w spektaklu „Bajki” treści politycznych, które do głowy by nie przyszły twórcom przedstawienia… Mówił także o sprawach technicznych tamtych czasów. Choćby o tym, jak dzień przed wyjazdem na wspomniany przegląd zepsuł się im bus, więc całą scenografię, lalki i siebie zapakowali do osobowej skody i zajechali do Andrychowa, gdzie zapytano ich kiedy przyjedzie autobus z resztą zespołu i sprzętu… Paweł Żywczok wspominał też, że grał kiedyś w „Bajce” i przy jego wzroście w połączeniu z warunkami prowizorycznej sceny i parawanu zasłaniającego aktorów urządzonych w szkolnej klasie, był to spory problem. Dla tego gdy wrócił po latach, w 1982 roku do „Bajki” jako jej kierownik, to wszystkich aktorów dał bez parawanu z lalkami w rękach…

Prowadząca spotkanie Mirosława Pindór zapytała także o misje narodową „Bajki”. Warto bowiem zauważyć, że to właśnie Scena Lalek „Bajka” zapoznaje dzieci z literackim językiem polskim i przygotowuje je już od najmłodszych lat do bycia odbiorcami Sceny Polskiej. Tatr w Czeskim Cieszynie ma bowiem trzy sceny: Scenę Czeską, Scenę Polską i Scenę Lalek „Bajka”, która pod jego skrzydła przeszła spod kurateli Polskiego Związku Kulturalno Oświatowego w Republice Czeskiej zaledwie 5 lat temu. I choć wywodzi się z tradycji polskiej mniejszości na Zaolziu, nie stroni także od grania, w razie potrzeby, spektakli w języku czeskim lub słowackim, a część przedstawień przygotowanych ma w obu wersjach językowych.
Spotkanie w Domu Narodowym ubarwione było licznymi atrakcjami dla widzów. Obejrzeli obszerny fragment najnowszej premiery Bajki, przedstawienia „Śpiąca królewna” zagrany przez cały zespół „Bajki”, a także kilka fragmentów wcześniejszych spektakli pokazanych na filmach. Spotkaniu towarzyszyła też wystawa lalek na co dzień grających na scenie „Bajki”
(indi) 

To nie bajka o BAJCE
To nie bajka o BAJCE
To nie bajka o BAJCE
To nie bajka o BAJCE
To nie bajka o BAJCE
To nie bajka o BAJCE

Przyjaciele niewidomych

To, jak trudno jest funkcjonować w naszej przestrzeni osobom niewidomym, trudno sobie widzącym nawet wyobrazić. Jednak są osoby zdrowe, którym nieobojętny jest los niewidomych i chcą im pomóc. Właśnie im Polski Związek Niewidomych - Okręg Śląski ? Koło Cieszyn przyznał odznakę ''Przyjaciel niewidomego''.
Przyjaciele niewidomych
fot: (indi)
Z rąk Dyrektora Okręgu Śląskiego PZN mgr Jerzego Janasa i Prezes Zarządu Okręgu Doroty Moryc 27 marca odznakę odebrali: Dorota Krehut-Raszyk - dziennikarz Głosu Ziemi Cieszyńskiej, która konsekwentnie przybliżała czytelnikom problemy osób niewidomych oraz: Szymon Pilch, Marek Kubaczka, Andrzej Łacek i Jakub Drozd - uczniowie Technikum Budowlanego, którzy poświęcając swój wolny czas wyremontowali pomieszczenie pod punkt tyfloinformatyczny w siedzibie koła Polskiego Związku Niewidomych przy ul. Srebrnej 6.
Prezes Koła Wiesława Kopoczek nie kryła wzruszenia i podziwu dla młodych ludzi, którzy ferie zimowe i wiele sobót poświęcili na wyremontowanie salki w siedzibie Koła. W powstałej pracowni niewidomi będą mogli czytać książki, oglądać filmy z audiodeskrypcją, co, jak podkreśliła Wiesława Kopoczek, nie byłoby możliwe, gdyby Koło dysponowało tylko pomieszczeniem dotychczasowej świetlicy.
Po uroczystym wręczeniu odznak wszyscy zasiedli przy kawie. Wywiązała się ciekawa dyskusja na temat codziennych problemów, z jakimi spotykają się osoby niewidome i niedowidzące. O dziwo sami zainteresowani wcale nie narzekali na dzisiejszą młodzież, a wręcz przeciwnie, wyrażali się o młodych ludziach w samych superlatywach. Nie tylko o tych chłopcach, którzy poświęcili wiele swego wolnego czasu, by pomóc im w remoncie, ale ogólnie o młodzieży, która niemal zawsze chętna jest pomagać, gdy potrzeba. Zauważali, że jeśli kogoś młodego poprosi się na przykład o przeczytanie rozkładu jazdy na przystanku, nigdy nie odmawia. 
Problem dostrzegają natomiast gdzie indziej. Otóż wielu ludzi chce pomóc widząc niewidomego na ulicy, ale nie wie, jak to zrobić i zdarza się, że w najlepszej wierze zamiast pomóc, przysporzą komuś kłopotów. Opowiadali o jednym z kolegów, który doskonale miał opanowaną drogę z laską. I któregoś dnia gdy zbliżał się do przejścia przez jezdnię ktoś go porwał i przeprowadził na drugą stronę. Niewidomy, zbity z utartego tropu, najnormalniej się zgubił i miał spory problem wrócić na znany sobie szlak wędrówki. Inny rozbił sobie głowę, bo na znanej mu doskonale i opanowanej pamięciowo drodze, którą zawsze przemierzał w ten sam sposób, ktoś ustawił reklamę. Podkreślali, że najtrudniejsze dla niewidomych jest, gdy mają opanowaną jakąś drogę, a coś się na niej zmieni. Działacze Związku Niewidomych doszli do wniosku, że ich środowisko powinno wyjść do zdrowej części społeczeństwa z informacją, jak można pomóc. 
Działacze Związku zwracali także uwagę na niedostateczne zabezpieczenie prowadzonych w Cieszynie wykopów. Człowiek widzący ominie. Natomiast niewidomy wpadnie do wykopu, którego jeszcze wczoraj w tym miejscu nie było, jeśli nie będzie on zabezpieczony solidną zaporą. Wątła taśma w krzykliwych kolorach sprawdzająca się w przypadku dobrze widzących przechodniów kompletnie nie zda egzaminu, gdy ulicą pójdzie niewidomy. – Ostatnio kopali na Szerokiej. Robotnicy byli w pobliżu wykopu, ale z drugiej strony, i gdyby szedł niewidomy z laską to zanim zdążyliby do niego dobiec i go przeprowadzić, mógłby wpaść do niezabezpieczonej studzienki – utyskiwała któraś z niedowidzących osób.
 (indi)       
Przyjaciele niewidomych
Przyjaciele niewidomych
Przyjaciele niewidomych
Przyjaciele niewidomych
Przyjaciele niewidomych
Przyjaciele niewidomych
Przyjaciele niewidomych
Przyjaciele niewidomych
Przyjaciele niewidomych