Rajdy konne

საქართველო - Sakartvelo sierpień 23

trasa:


23.08.23  dzień 1 Chobiskhevi - Likani - Lomismta















24.08.23  dzień 2  ლომისმთა Lomismta – Sakhvlari 



























 dzień 3: Sakhvlari - Kvazvinevi


























26.08.23 dzień 4 Kvazvinevi - Sametskhvario


































































27.08.23 dzień 5 Sametskhvario - Amarati 




















































dzień 6 Amarati - Chobiskhevi 

















































-----

Gruzja 2019

Dzień 1: 24.08.19 wylot z Wrocławia, Jaskinia Prometeusza, droga z Kutaisi do Bordżomi i do Tengo













dzień 2: 25.08.19 zakupy w Bordżomi, 






 droga z Chobiskhevi od Tengo nad jezioro Kakhisi













dzień 3: 26.08.19 przejażdżka na nieobjuczonych koniach na szczyt wysoki 2250, powrót nad jezioro, przejazd na nocleg do pasterskiej osady  podpisane wszystkie



















































































27.08.09 droga z osady pasterskiej w górach do Likani 




































28.08.19 Likani - Lomismta 


















29.08.19 na szczyt Lomismta bez sakw,powrót, droga do schronu randżerów 
























































































30.08.19 ze schronu Randżerów do Chobiskhevi do Tengo







31.08.19 powrót do Polski 







----------------------

Wirtualny powrót na szlaki Bordżomsko-Charagulskiego Parku Narodowego 


''Warto wystawić nos poza Śląsk Cieszyński'', twierdzi Beata (indi) Tyrna

Wrażeniami ze swych konnych wypraw po stokach Małego Kaukazu w Bordżomsko-Charagaulskim Parku Narodowym w Gruzji dzieliła się 5 listopada nasza redakcyjna koleżanka Beata (indi) Tyrna. Spotkanie odbyło się w ramach zaolziańskiego Międzygeneracyjnego Uniwersytetu Regionalnego w Czeskim Cieszynie. Po wykładzie poprosiliśmy ją o kilka słów dla macierzystego portalu.
Podczas prelekcji w MUR-ze Beata (indi) Tyrna opowiedziała o konnej wyprawie po szlakach Małego Kaukazu w Gruzji, fot. wien
Wyjechać do Gruzji to właściwie każdy sobie może. Trzeba mieć tylko trochę czasu i pieniędzy. Można sobie pojeździć po kraju albo połazić po tamtejszych górach, ale Ty wybrałaś inną formę turystyki, dosyć elitarną - turystyki konnej.

- Jest to połączenie dwóch pasji, z jednej strony przemierzania górskich szlaków, a z drugiej jazdy konnej. Masz rację, że jest to sport drogi i przez to elitarny, natomiast sporo ludzi, głównie młodzieży, jeździ konno, mimo że nie mają na to kasy. Praktycznie niemal przy wszystkich stadninach, które znam funkcjonują takie grupki osób, które przychodzą, pomagają, karmią, czyszczą, gnój sprzątają i za to jeżdżą. Też tak kiedyś robiłam.

A co jest takiego szczególnie ujmującego w konnych podróżach?

- Przede wszystkim trzeba mieć do tego smykałkę. To jest dla ludzi, którzy lubią kontakt z naturą i tutaj mają ten kontakt podwójny, bo podziwiają widoki, ale z grzbietu zwierzęcia, a nie np. z rowerowego siodełka. Dla wielu osób jest to podwójna atrakcja. Bo jednak ma się do czynienia z żywym stworzeniem, które też wymaga pewnej wiedzy, a nie tylko umiejętności technicznych typu jak usiąść, żeby nie spaść. Z koniem trzeba mieć dobry kontakt, aby ta współpraca funkcjonowała. Mogę jako przykład podać kolegę, który mało jeździ i sam przed tegorocznym wyjazdem przyznawał, że nie jest dobrym jeźdźcem. No i przez cały pierwszy dzień wyprawy narzekał, że ten jego koń jest głupi, że go nie słucha, że gdzieś go ciągnie (a koń miał na imię Pacan, więc twierdził, że to nawet adekwatne imię). I co się okazało? Że jak na następny dzień ja jechałam na tym koniu to stwierdziłam, że nie mam do niego zastrzeżeń. Jazda konna to nie tylko opanowanie techniki. Koń, jak każde zwierzę, wyczuwa nastroje człowieka. Wyczuwając, że siedzący nań jeździec się boi, robi z nim często co chce…

I co, kolega dogadał się z koniem?

- Tak, z każdym dniem rajdu dogadywał się z nim coraz lepiej.

Zatem wracajmy do gruzińskiego rajdu, bo to o nim, nie pierwszy już raz zresztą w tym roku, opowiadałaś na ostatniej prelekcji. Prelekcje… No właśnie. Na spotkania z Tobą (i ogólnie na prelekcje podróżnicze) wciąż przychodzi bardzo dużo zainteresowanych, a przecież w telewizji i w interencie jest tyle filmów podróżniczych… To po co przychodzą?

- Trzeba by się było zapytać tych ludzi. Ale mi się wydaje, że dla nich może być bardziej ciekawy, a zwłaszcza bardziej wiarygodny przekaz kogoś, kto jest „tu stela” (a w przypadku mieszkańców Śląska Cieszyńskiego ten aspekt jest bardzo istotny), niż jakiegoś tam pana z telewizji. Zresztą kiedyś, kiedy z przyczyn, nazwijmy to techniczno-organizacyjnych czy życiowych nie miałam możliwości wyjechać nigdzie daleko na dłużej, to mogłam przynajmniej w ten sposób „zobaczyć” kawałek świata i sama chętnie przychodziłam na prelekcje podróżnicze o odległych zakątkach świata.

Ale nieoczekiwanie role się zamieniły i to Ty zaczęłaś opowiadać i pokazywać ludziom jak to jest na szerokim świecie. Zachęciłaś kogoś do ruszenia się z domu?
- Po jednej, drugiej mojej prelekcji, po obejrzeniu moich zdjęć najpierw jeden kolega, potem drugi mówi mi: „O jak fajnie, ja bym też tak chciał. Jak pojedziesz znowu to mnie zabierz”. Dobra, dobra, fajnie, jasne. Z jednym gadam, z drugim gadam i pewnej niedzieli dzwoni do mnie kumpel i mówi: „Indi, my jedziemy do tej Gruzji czy tylko o tym gadamy?” No i pomyślałam - w zasadzie dlaczego nie… Jedziemy! I w pierwszej wersji mieliśmy tam pojechać we trójkę, później dołączyły jeszcze kolejne osoby. I tak się zrodził pomysł na drugi wyjazd, na którym byłam w maju tego roku. Tym razem ja go zorganizowałam.

Czy coś w sobie odkryłaś po powrocie?

- Przede wszystkim już po pierwszej wyprawie stwierdziłam, że jednak świat jest na tyle ciekawy, że warto czasami wystawić nos poza nasz piękny Śląsk Cieszyński. Owszem, mamy wspaniałe krajobrazy i klimat, które są tak różnorodne, że właściwie nie trzeba by nigdzie jechać, bo mamy i góry, i wodę, i lasy, po prostu wszystko. Natomiast uważam, że warto pojechać i zobaczyć co innego. I wrócić.

(rozm. wien)


-----------------------

--------------------
Gruzja, Mały Kaukaz, Park Narodowy Borjomi-Kharagauli
maj 2015





















wyruszamy z Borjomi, spod domu Zury
 















no to bramy Parku Narodowego Borjomi - Kharagauli przekroczone. Witaj przygodo! 



pierwszy postój na terenie Parku 
i nasz przewodnik Tengo



w maju wody w Parku nie brakowało

no i zaczyna się pierwsze strome podejście. Na zdjęciu przewodnik Tengo







pierwsze wspaniałe widoki ze szlaku

i pierwsze utrudnienia na wiosennym, nieprzetartym jeszcze szlaku





pierwsze widoki na szlaku

pierwszy dzień konnej wędrówki przez Park Narodowy Borjomi-Kharagauli dobiega końca. Meta, czyli turystyczny schron gdzie będziemy nocowali tuż tuż



no i dotarliśmy do celu - schron turystyczny o nazwie Ranger Shelter. Przed nami pierwszy nocleg w kaukaskich górach





widok spod Ranger Shelter na Borjomi



wieczór w turystycznym schronie Ranger Shelter






schron turystyczny Lomismta


ten widok umknął mi podczas wrześniowej wyprawy na skutek nadmiernego spożycia czaczy na przemian z winem dnia poprzedniego.....

















Odnowiony schron turystyczny pod Lomismta














z wodą nie było lekko. czerpało się ją powoli, trzeba było pod cieknącą ze źródełka strużkę podłożyć liść, a po liściu spływała powoli do butelki

a nocą w obawie przed niedźwiedziami przewodnicy przy koniach palili ogniska




kopystka? zbędnego ekwipunku w góry się nie wozi. a z czyszczeniem kopyt miejscowi radzą sobie równie dobrze za pomocą dostępnych pod ręką narzędzi...















porosty, jakie można spotkać w parku narodowym Bordżomi-Charagauli w Dżawachetii są doprawdy imponujące




Po czterodniowym kwaterunku w schronie turystycznym Ranger Shelter sprzątamy jak się da....

Konie też czyści się w terenowych warunkach czym się da. to, co jest pod ręką sprawdza się równie dobrze, jak profesjonalne szczotki...


No i ruszamy w drogę powrotną






------------------------------

Gruzja, Mały Kaukaz, Park Narodowy Borjomi-Kharagauli
wrzesień 2014

Wyruszamy z Borjomi

















1 dnia docieramy do Lomismta Shelter





Drugiego dnia przemierzyliśmy odcinek szlaku z Lomismta Shelter do Sakhvlari Shelter:















Druga noc w górach: Sakhvlari Shelter

Wokół sheltera niedźwiedzie (chyba, bo coś zjadło w nocy pozostawione na stole na zewnątrz jedzenie)
i całe polany kwitnących pięknie ziemowitów.


I ruszamy w drogę do Sametskhvario Shelter





















































































































Ostatni wieczór w Parku. 
Sametskhvario Shelter, prawie 2 400 m.n.p.m.










wschód słońca o poranku (którego to widoku nie są w stanie oddać żadne fotografie)







ostatni dzień wędrówki: z Sometskhvario Shelter do bramy parku w Atskuri i dalej na kwaterę u Tengo w Likani



































































































































-----------------

-----------------
Zwrot nr 10 z 2014 s. 10-13



------------------
zdjęcie w tle na stronie fb Parku Narodowego Borjomi-Kharagauli 



-------------------------

Gruzja widziana z siodła

– W Gruzji wspaniałe jest to, że mamy tutaj wszystko. W ciągu jednego dnia można przejechać z wysokich gór nad morze – stwierdziła podczas supry, czyli tradycyjnej gruzińskiej uczty Nina, Gruzinka.
Od lat urlop spędzam na końskim grzbiecie, wyruszając na rajdy z tą samą ekipą skrzykniętą przez Maćka Iskrzyckiego, właściciela stadniny Hucuł w Brennej. Zazwyczaj jeździliśmy z Brennej do Korbielowa i z powrotem. Jednego roku dojechaliśmy w Beskid Niski, kolejnego aż w Bieszczady. Raz zapuściliśmy się w Sudety. Ale ten rok był krajoznawczo i poznawczo wyjątkowy. Odwiedziliśmy bowiem Gruzję. Tam lecieliśmy oczywiście samolotem. Na miejscu jeździliśmy nie na koniach Maćka, a na miejscowych, kaukaskich, co było ciekawym i nowym doświadczeniem. Równie ciekawe i jakże odmienne od naszych były też kaukaskie widoki. Na lotnisku w Kutaisi wylądowaliśmy o świcie. Na szczęście wyprawa była dobrze przygotowana przez jeżdżącą z nami od kilku lat Agnieszkę Jackowską, dyrektor stadniny w Wołosatym w Bieszczadach. Dzięki temu, gdy tylko wyszliśmy z lotniska, wsiedliśmy do czekającej już na nas marszrutki, czyli miejscowego busa.
Niesamowita jaskinia
Z Kutaisi mieliśmy dostać się do Borżomi, a że czasu mieliśmy sporo, Aga zaplanowała po drodze zwiedzanie Jaskini Prometeusza. Ta niezwykła i jeszcze mało znana atrakcja turystyczna znajduje się zaledwie 20 km od Kutaisi. Odkryto ją przed 30 laty, a dopiero 3 lata temu udostępniono zwiedzającym. Jest tak mało znana, że nasz miejscowy kierowca musiał wypytywać ludzi o drogę, gdyż nie wiedział, jak tam dojechać. Gdy już dotarliśmy na miejsce i odczekali, aż obiekt zostanie otwarty (przyjechaliśmy za wcześnie), ruszyliśmy zwiedzać podziemny świat. Tego, co zobaczyliśmy, nie da się ani opisać, ani oddać na fotografiach. Nie dość, że jaskinia jest o wiele większa, niż na przykład znana nam Demanowska, to ciekawe rozwiązania oświetleniowe sprawiają, iż wrażenie jest niesamowite. Na koniec spaceru turyści wsiadają do łódki i wypływają podziemną rzeką na drugim końcu jaskini.
Wyboista droga
Z jaskini ruszyliśmy już prosto do Borjomi. Wszechobecne dziury w drodze czy miejsca, w których nagle na kilka czy kilkanaście kilometrów znika asfalt sprawiają, że po tym kraju jeździ się dość wolno. Był więc czas na podziwianie krajobrazów, a te są naprawdę przepiękne. Nieodłącznym elementem gruzińskiego pejzażu są pasące się wszędzie krowy. Mućki notorycznie włażą na drogi, nic nie robią sobie z nadjeżdżających samochodów. Nawet trąbienie nie pomaga. Klakson jest zresztą przez miejscowych kierowców używany bardzo wszechstronnie i nieustannie.
Kolejną specyfiką gruzińskich dróg, zwłaszcza tych w miastach, jest to, że droga w Gruzji ma tyle pasów, ile akurat pomieści się na niej samochodów. Po całym dniu podziwiania Gruzji z okien marszrutki dotarliśmy do Borjomi. Miasteczko jest słynnym kurortem znanym od czasów carskich. To stąd pochodzi słynna na cały świat woda mineralna Borjomi. Po zakwaterowaniu się ruszyliśmy zwiedzać miasteczko. Poszliśmy też na pierwsze spotkanie z lokalną kuchnią do miejscowego lokalu. Z ochotą kosztowaliśmy miejscowych specjałów. Każdy zamówił coś innego, a że w Gruzji ogólnie panuje zwyczaj, że danie podawane jest na jednym talerzu, a biesiadnicy mają swoje małe talerzyki, każdy próbował wszystkiego. Kolejne cztery dni pod względem kulinarnym nie były już tak atrakcyjne, gdyż na cztery dni wędrówki przez Park Narodowy Borjomi-Kharagauli zabieraliśmy suchy prowiant, w większości przywiezione z Polski zupki chińskie, próżniowo pakowane kiełbasy czy sery. Braki w atrakcjach dla podniebienia niewątpliwie jednak z nawiązką nadrabiały atrakcje krajobrazowe….
W kaukaskiej stajni
Nigdy po wycieczce po przepięknych górskich trasach podjechaliśmy pod kwaterę, był to zarazem już koniec końskiej przygody w Gruzji. Chociaż … perspektywa czekania dwóch godzin w kolejce pod prysznic (był jeden a nas siedmiu) nie za bardzo mi się podobała, i postanowiłam z naszym przewodnikiem odprowadzić konie do stajni. Stajnia zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Stojak na siodła, pomysłowy wieszak na ogłowia zrobiony z zakrzywionych podków nabitych na deskę, wszystko przemyślane, wszędzie ład i porządek. Widać, że Kote końmi zajmuje się z sercem. Po rozsiodłaniu i oporządzeniu koni poszliśmy odprowadzić je na oddalone nieco od domu pastwisko, gdzie Kote w przyszłości zamierza wybudować stajnię na 10 koni. Teraz ma cztery, w tym uratowanego przed rzeźnią, na którym miałam przyjemność przez pół trasy jechać. Po odprowadzeniu koni miałam wrócić do mojej ekipy, by iść z nimi na obiad. Kote jednak stwierdził, że zjemy u niego w domu, a później odwiezie mnie do moich. I tym sposobem znalazłam się zupełnie przypadkiem, niezapowiedziana wcześniej, w zwykłym gruzińskim domu, na zwykłym obiedzie w dniu powszednim. A w zwykły dzień w zwykłym gruzińskim domu również było, jak zwykle na gruzińskim stole, kilka potraw, jednak były one proste i skromne. Ziemniaki przysmażone jak i u nas w górach się smażyło, jednak miejscowi zamiast z kwaśnym mlekiem jedli je z chlebem. Nie zabrakło też wszechobecnych na gruzińskich stołach pieczonych bakłażanów, była też jakaś ryba….
(indi)
Cały artykuł o Gruzji można przeczytać w październikowym numerzeZwrotu. „Zwrot” można również kupić w sekretariacie redakcji  „Zwrotu” (ul. Strzelnicza 28, Cz. Cieszyn), w Księgarni i Klubie Polskiej Książki (ul. Czapka 7, Cz. Cieszyn), w Trzyńcu (kiosk przy dworcu autobusowym obok apteki DR. MAX), w Bystrzycy (kiosk obok Tesco), w Gródku (sklep gospodarstwa domowego), w Nawsiu (kiosk na dworcu kolejowym), w Jabłonkowie (kiosk na rynku).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz