piątek, 3 czerwca 2022

Wycieczka Jubileuszowa PTTS

Odc. 1: 

https://zwrot.cz/2022/06/ptts-swietowal-jubileusz-na-wycieczce-dzien-pierwszy-sandomierz/

POLSKA / Jakżeby inaczej turyści mogli świętować jubileusz, jak nie wycieczką? W roku jubileuszowym najróżniejszych wycieczek: bliższych i dalszych, tematycznych i ogólnych, pieszych i autokarowych Polskie Towarzystwo Turystyczno Sportowe „Beskid Śląski” organizuje wiele. Ta jednak jest wyjątkowa.

Cztery dni intensywnego zwiedzania wschodniej Polski, której tereny dla wielu uczestników wyprawy są mało lub wręcz całkiem nieznane. Do tego doskonale skomponowany program i fachowa opieka pilota wycieczek, któremu nieobce są zaolziańskie realia.


Na początek: Sandomierz

Hipotez na temat pochodzenia nazwy miasta jest – jak zauważył pilot wycieczek Tomasz Kędzior – kilka. Jedno jest jednak pewne – to niewielkie miasto z wielką historią i ogromem ciekawostek z pewnością warte jest odwiedzenia i zwiedzenia.

– Starówka jest malutka, a samo miasto pod względem liczebności mieszkańców nie jest większe od Czeskiego Cieszyna. Jest tu jednak tyle ciekawych zabytków i miejsc nieoczywistych, jak choćby winnica, że nie starczyłoby całego dnia, na zwiedzanie Sandomierza. A że czasu mamy o wiele mniej, to wybraliśmy z biurem podróży A-Z Tour kilka takich „smaczków” – zapowiedział Kędzior.

Pół kilometra podziemnego spaceru

Pierwszym spośród tychże „smaczków” było zwiedzanie sandomierskich podziemi. Jak wyjaśniła przewodniczka, niespełna półkilometrowa podziemna trasa to niewielki fragment podziemi, jakie niegdyś znajdowały się pod miastem.

Podziemia pod Sandomierzem powstały w okresie, kiedy w mieście kwitł handel, a kupcom brakowało miejsca na magazynowanie swych towarów. Było to w okresie średniowiecza, w XIII – XVI wieku. Kupcy zaczęli wówczas drążyć pod swymi domami piwnice. A że miasto posadowione jest na miękkiej, lessowej skale, było to proste.

Zapadające się podziemia

Później na dobre kilka wieków o podziemiach zapomniano. Przypomniały o sobie w latach 60. XX wieku w sposób dotkliwy dla mieszkańców i zagrażający przetrwaniu zabytkowej zabudowy miasta. Problemy zaczęły się od awarii wodociągu. Ten, uległszy uszkodzeniu, spowodował podmycie lessowego podłoża i dosłowne zapadanie się kamienic.

Przewodniczka oprowadzająca po podziemiach opowiadała o nauczycielu, który jak co dnia stanął pod kioskiem ruchu i poprosił o gazetę. Nie zdążył jednak jej odebrać, gdyż nagle ziemia się zapadła, kiosk zawalił się, a nauczyciel wpadł dobre kilka metrów pod ziemię. – I to wcale nie był jakiś odosobniony przypadek. Zaczęło co chwila coś się zapadać, coś lub ktoś wpadać pod ziemię – opowiadała przewodniczka.

Pomogli górnicy z Bytomia

Z pomocą miastu przyszli górnicy z Bytomia, którzy w latach 60. XX wieku zasypali wiele kilometrów korytarzy, by uratować miasto przed dosłownym zapadnięciem się pod ziemię. W trakcie tych prac powstał jednak pomysł, by część dawnych piwnic zachować, wzmocnić i udostępnić turystom. Tak też się stało.

Podziemną trasę otwarto w 1977 roku. Teraz można nie tylko podziwiać uratowane sandomierskie kamieniczki, ale także zwiedzać miasto przechodząc podziemną rasą pod nimi.

Kościół – najstarszy zabytek w mieście

Kościół św. Jakuba Apostoła w Sandomierzu jest najstarszym zabytkiem w mieście. – Jest to jeden z najstarszych w Polsce romańskich kościołów, który jest z cegły – podkreślił dominikanin, Ojciec Maciej, który oprowadzał grupę turystów z Zaolzia.

Kościół zachował się w miejscu, w którym dawniej ulokowany był Sandomierz. Po najeździe i zniszczeniu miasta przez Tatarów w XIII wieku miasto przeniosło się nieco dalej.

Tu warto dodać, że będąca obecnie atrakcją turystyczną wąska brama zwana „uchem igielnym” była furtą w murach miejskich łączącą dwa klasztory Dominikanów. Gdy miasto przeniosło się, klasztor pozostał bowiem poza jego murami, więc wybudowano drugi, w obrębie murów.

Kościół obecnie ponownie należy do zakonu Dominikanów. Bracia w żartach mówią, że odzyskanie świątyni zawdzięczają Papieżowi Janowi Pawłowi II. – Na przyjazd papieża diecezja tak się zadłużyła, że była zmuszona sprzedać nam kościół – mówił Ojciec Maciej. Dominikanin podkreślał, że kościół ten miał dla zakonu szczególną wartość ze względu na tradycję i historię.

Świątynia bowiem została przejęta przez diecezję, kiedy istniejący w Sandomierzu od 1226 roku zakon dominikanów został skasowany w odwecie za pomoc Powstańcom Styczniowym.

Winnicę prowadzą zakonnicy

Kolejnym „smaczkiem”, jaki Tomasz Kędzior wydobył dla turystów z ogromu sandomierskich atrakcji, była winnica. Prowadzą ją zakonnicy z zakonu dominikanów. Po winnicy „Beskidzioków” oprowadził jeden z pracujących w niej zakonników.

Jak wyjaśnił Ojciec Maciej, małą winnicę dominikanie założyli od razu po klasztorze, na początku XIII wieku, żeby mieć wino do mszy. – Ale z czasem się okazało, że to miejsce ma tak dobry klimat, że winnica bardzo szybko się rozrasta. I już 12 lat później, w 1238 roku dostali dekret książęcy pozwalający na sprzedaż wina w całej Europie – opowiadał zakonnik.

I dodał, że w jednym z klasztorów w północnych Włoszech są informacje o ściąganiu wina z winnicy św. Jakuba w Kazimierzu…

Oprócz historii dominikanin omówił także kwestie związane z pracą w winnicy w praktyce. Uczestnicy wycieczki dowiedzieli się na przykład, że ze względu na klimat produkowane są tutaj tylko wina białe oraz różowe. Poznali też różne metody wyrobu win różowych. I wielu innych ciekawostek.

Lessowy wąwóz świętej Jadwigi

Jak zauważył Kędzior, który sam jest miłośnikiem turystyki górskiej, nie mógł nie ująć w programie choćby krótkich, ale jednak wycieczek przyrodniczych.

Do takich właśnie wyjątkowych ciekawostek geologiczno-przyrodniczych należy wąwóz świętej Jadwigi. Zaledwie 400 metrów szlaku prowadzi niesamowicie urokliwym wąwozem. Pod nogami i na jego skarpach nieznany w naszym regionie less, a ze ścian wąwozu malowniczo zwisają korzenie drzew. To po prostu trzeba zobaczyć!

Miejsca telewidzom znane z planu „Ojca Mateusza”

Ci, którzy oglądają telewizję, bacznie rozglądali się natomiast po uliczkach sandomierskiej starówki w poszukiwaniu miejsc znanych im z serialu „Ojciec Mateusz”. Za miejsce jego kręcenia obrano bowiem właśnie Sandomierz.

Pierwszy dzień zakończyła kolacja w urokliwym hotelu o folklorystycznym charakterze

Na nocleg grupa została zakwaterowana w hotelu reklamowanym przez właścicieli jako „siedlisko folkloru”.

(indi)

-------------------

odc 2

https://zwrot.cz/2022/06/ptts-swietowal-jubileusz-na-wycieczce-dzien-drugi-cz-1-naleczow/

---------

odc 3

https://zwrot.cz/2022/06/ptts-swietowal-jubileusz-na-wycieczce-dzien-drugi-cz-2-kazimierz-dolny/


niedziela, 2 stycznia 2022

Bo to PTTK tak ludzi przyzwyczaił…



Dodam, że ów człowiek, który beztrosko stwierdził, że „za komuny nie było wcale tak źle” wcale nie był jakimś partyjnym aktywistą, a z minionego ustroju nie czerpał żadnych osobistych korzyści. Nie był w partii, nie był nawet w żadnych młodzieżowych organizacjach. Wiódł sobie spokojne życie na swym beskidzkim końcu świata, to znaczy we wsi będącą ślepą, zamkniętą górami doliną. Polityka go zupełnie nie interesowała, tak, jak i to, co działo się w wielkich miastach. A nawet najmniejszych pobliskich miastach. Z ustrojem ani nie walczył, ani go nie wspierał. Tam, na końcu podgórskiej doliny, w ogóle nie musiał się tymi sprawami zajmować.

Wiadomo jednak z historii, ile zła ten ustrój w naszym kraju poczynił. Jak zatem należy patrzeć na tych, których młodość przypadała na lata PRL-u, żyli sobie swoimi sprawami a teraz, po latach, i będąc wieku już niemłodym, mówią „e tam, nie było źle”?
No bo… faktycznie w niektórych sferach życia nie było tak źle. A może… Cóż Janku – wiem, wiem ile zła, ale… Jak tu dziwić się na przykład takim starym turystom…

Refleksja naszła mnie ostatnio właśnie na górskim szlaku. A raczej na postoju w czasie górskiej wędrówki. - Bo to PTTK tak ludzi przyzwyczaił… - stwierdził z rozgoryczeniem właściciel prywatnego schroniska pod popularnym szczytem. Koszulka z napisem „Bo w górach jest wszystko co kocham”. I opowiada, jak kocha wędrowanie, ale ma wielki problem, by znaleźć na to czas. No bo jak może iść w góry, jak musi tkwić na posterunku schroniskowego biznesu. Czasem kogoś na dzień zatrudni, by wziąć sobie dzień wolnego i samemu ruszyć na szlak. Ale nie zawsze utarg pokryje koszty zapłacenia dziewczynie do bufetowej… Właściciel snuje opowieść o trudach prowadzenia prywatnego schroniska. O śmieciach, za których wywóz płaci setki złotych. Bo turyści pozostawiają u niego śmieci z produktów wcale u niego nie zakupionych. W dodatku nie potrafią segregować. Gdy miał segregację, to i tak wrzucali wszystko jak popadnie. A on od grzebania w worach z brudami nabawił się problemów skórnych na rękach. Przestał więc segregować. Płaci za śmieci zmieszane, a to jest drogie. Kolejnym problemem jest woda. - Jedna spłuczka to 5 litrów. Jak była kiedyś na szczycie wielka impreza i do mojej toalety ustawiła się dłuuuuga kolejka, to brakło w studni wody. I już nie wróciła – żali się. Dlatego jak jest duży ruch, to podaje piwo w plastiku. Nie to, że nie chce się mu myć szklanek. Po prostu nie ma w czym, wodę trzeba oszczędzać, bo tutaj, na górze, nie ma jej skąd brać. - Te 2 złote opłaty za toaletę nawet dla klientów jest po to, by jak najmniej z niej korzystali. Ja to wolę, jak pani pójdzie się wysikać za krzaki… - mówi wprost.Reasumując – koszty prowadzenia lokalu są ogromne. Utarg różny. Nie zawsze pokrywający koszty. On, jako prywatny przedsiębiorca, nie może sobie pozwolić na to, by nie zarabiając płacić za czyjeś śmieci, zużytą przez kogoś wodę. A turyści potrafią przyjść, bezczelnie sobie na ławce przed jego lok alem usiąść, wyciągnąć swój prowiant nie zakupiony u niego, a śmieci wyrzucić do jego kosza. - Bo to PTTK tak ludzi przyzwyczaił… - mówi z rozgoryczeniem.

I teraz jak dziwić się takiemu staremu turyście, który lata całe spędził na wędrowaniu po polskich górach z własnym garnuszkiem, do którego w PTTK-owskich schroniskach, za darmo bądź za symboliczną opłatę, dostawał wrzątek, którym to wrzątkiem zalewał sobie przyniesioną z domu kawę czy herbatę, po czym zasiadał przy schroniskowym stoliku, wyciągał przyniesioną z domu kanapkę czy puszkę… Jak więc dziwić się mu, gdy powie, że „za komuny nie było wcale tak źle”, a wręcz, że było lepiej? Tak, to PTTK tak ludzi przyzwyczaił. PTTK ze swą szczytną ideą upowszechniania turystyki dla mas? Turystyki przystępnej dla każdego. W tamtych czasach by chodzić po górach wystarczyły w zasadzie tylko chęci. Buty, flanelowa koszula, plecak wypełniony puszkami, półlitrowy metalowy garnuszek i na szlak. Na nocleg w schronisku też każdego było stać. Za łóżko z pościelą owszem, płaciło się więcej. Ale dla tych bez pieniędzy opcja „gleba”, czyli podłoga zbiorowej sali we własnym śpiworze za symboliczną opłatą. Sama jakiś czas temu opowiadając córce o swych krótkich, półdniowych wypadach w pobliskie góry nagle zaczęłam się zastanawiać: „zaraz, zaraz… ale dlaczego ja na jednodniowych wycieczkach jadałam zupki chińskie zalewane wrzątkiem w schroniskach? Nie mogłam pojąć bezsensu takiego działania dopóki nie przypomniałam sobie, że na zakupienie obiadu w schronisku najzwyczajniej nie było mnie stać, podczas kilkugodzinnej wycieczki jednak chciałam coś zjeść, a zimą niesione w plecaku kanapki były niejadalne, bo zamarznięte…

A teraz? Ceny w kilku schroniskach jeszcze PTTK-owskich w naszych okolicznych Beskidach – Sląskim i Małym wahają się od do . Opcja podłogi . Chcąc usiąść w schronisku choćby odpocząć, zagrzać się trzeba coś kupić w bufecie. Kawa czy herbata to około 10zł. Najtańszym daniem jest zazwyczaj zupa. Ceny pomidorowej, żurku czy kwaśnicy to około kilkanaście złotych. Piwo – 10 – 15 zł. Bywają też tak zwane fast-foody. Zapiekanka to około 10 zł. W sumie w miastach też ceny w lokalach są takie. Tym bardziej nie powinny dziwić w górach, gdzie choćby transport wszystkiego jest droższy. Trudno jednak też dziwić się „starym turystom”, że z rozrzewnieniem wspominają czasy, kiedy w góry szli z własnymi kanapkami, a w schronisku PTTK ogrzewali się własną herbatą zalaną darmowym wrzątkiem i pałaszowali w cieple schroniskowej jadalni owe własne kanapki…

W dzisiejszych czasach zwykła turystyka piesza z aktywności niemal bezkosztowej stała się dość drogim hobby. I jedynie Lasy Państwowe w tym roku postanowiły wyjść naprzeciw tym turystom nie masowym, ale niskobudżetowym bądź żądnym przygody blisko natury. Nadal można pójść w góry z własnym prowiantem i zanocować za darmo. Ale omijając wszelkie obiekty gastronomiczno-hotelowe znajdujące się przy szlakach. Kanapki zjeść trzeba na jakiejś polance, są też co jakiś czas przy szlakach zadaszone drewniane wiaty ze stołem i ławami, przy których można wygodnie usiąść i skonsumować, co przyniosło się w plecaku. Byle turyści byli odpowiedzialni i puste opakowania po tychże przyniesionych z dolin wiktuałach znieśli z powrotem w doliny! Darmowy nocleg w górach? Proszę bardzo – zabierasz śpiwór, hamak czy karimatę i śpisz tam, gdzie ci się spodoba. Ta sama zasada – byle nie pozostawić po swej w lesie bytności żadnego śladu! Projekt „zanocuj w lesie” Lasów Państwowych wzbudzał sporo obaw. Czy korzystający zeń turyści będą odpowiedzialni? Pilotażowo wprowadzono go w roku ubiegłym na części obszarów kilku nadleśnictw w Polsce, w tym w Nadleśnictwie Ustroń. Jego pracownik Wiktor Naturski po drugim już sezonie funkcjonowania projektu mówi, że nie widzi problemów związanych z zezwoleniem na noclegi na dziko w lasach. Przysłowiowe papierki po cukierkach i puszki po piwie przy szlakach porzucają raczej niedzielni spacerowicze wędrujący kilka kilometrów od samochodu, a nie – jak to się teraz określa – Bushcraftowcy zaszywający się w leśnej głuszy na kilkudniowych wyprawach. Ci raczej szanują przyrodę, której są tak blisko. I - nie oszukujmy się – ludzie tak wędrujący po górach byli zawsze. Tyle że teraz odpadł im z głowy jeden problem – takie zaszycie się w głuszy, by przypadkiem nie natknął się na nich leśnik.

A co z mniej „hardcorowymi” „starymi turystami”, emerytami po 70.-tce dla których góry zawsze były pasją? Którzy przedeptali setki kilometrów znakowanych przez PTTK szlaków? Nie można się im dziwić, gdy z żalem patrzą na któreś z dawnych PTTK-owskich schronisk górskich obecnie zamienionych na prywatny hotel górski, z rozrzewnieniem wspominają spędzone tam w młodości wieczory z gitarą, przy herbacie we własnym kubku i nocleg na podłodze, po czym człapią szlakiem dalej w poszukiwaniu ustawionego przez nadleśnictwo bądź gminę stołu z ławami, przy którym mogą usiąść, wyciągnąć z plecaka kanapki, termos z herbatą i powspominać „stare dobre czasy”.

(indi)

 https://wiadomosci.ox.pl/bo-to-pttk-tak-ludzi-przyzwyczail,73259