ÿ - wybrane publikacje prasowe

Budziciele wystawa w Książnicy


-------------------------

Cieszyńska ''Gąska'' Słupczyńskiego (felieton)











---------------


''Kalendarz Beskidzki'' już w sprzedaży



-------------


Zobaczyć rękami, dostrzec uchem. Niewidomi są wśród nas

Na stole pojawiły się talerze. Unosząca się woń podpowiada co podano. Jest kotlet, są ziemniaki, sos grzybowy... Kobieta bierze sztućce w ręce, lecz zastanawia się przez chwilę gdzie wbić widelec. Nic nie widzi. - Po prawej stronie ma pani ziemniaki, po lewej mięso, a pomiędzy nimi grzybki. Obok talerza w miseczce surówka. Siedzący obok mężczyzna stara się pomóc jak tylko potrafi.
Bogdan Ścibut próbuje przekazać niewidomej Iwonie co znajduje się na talerzu, fot. indi
- Surówka jest z marchewki.
- Dziękuję, ale chyba wiem niewiele więcej niż wiedziałam...
- Bo my niewidomi talerz dzielimy jak tarczę zegara – włącza się do rozmowy kobieta z naprzeciwka. Nie ma na sobie okularów i wzrok patrzy teraz trzy stoliki obok. - Od dziesiątej do pierwszej są ziemniaki, a od piątej do dziewiątej jest surówka.

Cieszyńskie Koło Polskiego Związku Niewidomych obchodziło w tym miesiącu sześćdziesiąt lat swego istnienia. Z tej okazji odbyło się uroczyste spotkanie, w którym uczestniczyli włodarze miasta. Raz, by uczcić ten piękny jubileusz, a dwa by poznać problemy tych mieszkańców, którzy w życiu codziennym posługują się przede wszystkim dwoma zmysłami: słuchem i dotykiem. Cieszyn jest dla nich li tylko kumulacją dźwięków i ukrytych w ciemności brył. - Idę sobie z laską wzdłuż krawężnika, a tu nagle włażę na zaparkowany wpół na chodniku samochód. By go ominąć muszę rozstać się z prowadzącą mnie linią krawężnika. Stukam laską po samochodzie, przechodniach –przecież nie widzę po czym... - opisuje prozaiczne przeszkody dnia codziennego Iwona.

Iwona kiedyś widziała, potem z dnia na dzień zapadała się w ciemność, powoli lecz sukcesywnie. Ale miała przez to czas by się do nowej rzeczywistości przygotować. Tak psychicznie, jak i uczyć się kwestii technicznych. - Wtedy dużo chodziłam z córkami po Cieszynie. Już wiedziałam, że niedługo będę poruszać się po mieście nie widząc nic, uczyłam się więc miejsc na pamięć – wspomina.

Najbardziej skomplikowane miejsce w Cieszynie dla niewidomego to róg pomiędzy „Lewiatanem” a „Kurczakiem” na "Drzewionym Rynku". - Po lewej kiosk, stragan, po prawej często zaparkowane samochody. Proponowano już różne rozwiązania. Dobre byłyby prowadnice w chodniku, w które wkłada się laskę. Ale wystarczy, że ktoś zaparkuje na takiej rynience samochód i wtedy koniec. Przejść się nie da.

Owszem, spotykają się z pomocą przechodniów. Ale żeby pomóc, trzeba wiedzieć jak. - Kiedyś ktoś mnie prowadził i mówi „uważaj schody”. A ja pytam ale w górę czy w dół? To przecież dla mnie bardzo istotne - wspomina Andrzej. - Mam taką znajomą – dodaje jego koleżanka - która jak gdzieś z nią jadę samochodem to chce mi pomóc i otwiera mi drzwi. A ja ją proszę by tego nie robiła. Przecież ich nie widzę. Łatwiej jest mi podejść do samochodu i wymacać drzwi jak są zamknięte. Jak nawet uderzę, ale w zamknięte drzwi, to się nic nie stanie, a jak w otwarte to zrobię sobie krzywdę. W domach poruszamy się na pamięć. Ale domownicy muszą pamiętać, że wszelkie zmiany, uchylone drzwi, wysunięte krzesło, rzucona na środku torba to dla nas są wielkie przeszkody.

Do niepełnosprawności jednego z domowników muszą się przystosować wszyscy. Nawet zwierzęta... - Nasz kot miał zwyczaj, kiedy ktoś przychodził do domu, kłaść się na podłodze i czekać aż go pogłaszcze – opowiada Renata. - Nie raz go nadepnęłam, aż się nauczył, że jak ja idę to trzeba schodzić mi z drogi.

Ale wróćmy na cieszyńskie ulice. Pomagają niewidomym prowadnice na chodnikach, sygnał dźwiękowy przy przejściach dla pieszych, tzw. jeżyki (kostka trotuarowa z wypukłymi punktami) no i informacja w alfabecie Braille'a. W wielu miastach pojawiają się takie napisy na przystankach, przed wejściem do instytucji publicznych, w windach. Ale, co podkreślają zainteresowani, musiałby być jakiś standard, że zawsze są w tym samym miejscu, na tej samej wysokości. - No bo przecież nie wyobrażam sobie siebie że idę gdzieś i macam całą ścianę w poszukiwaniu informacji – dodaje nie bez racji Renata.

Świat ciemności przeraża. Przeraża nas, tych którzy widzimy. Nie móc zobaczyć konturów i barw świata po przebudzeniu to dla wielu z nas horror. Nasi sąsiedzi, współmieszkańcy naszego miasta, żyją w tym świecie od lat. Niektórzy od urodzenia, niektórzy zatracili wzrok i niosą w pamięci paletę kolorów. Nie zatracili jednak pogody ducha w tym wszystkim i jest to niesamowite, co pokazuje chociażby jeden z wielu dowcipów, jakie sami o sobie opowiadają
- Co mówi niewidomy kiedy myje tarkę?
- Nie mam pojęcia...
- Takich głupot jeszcze nie czytałem.

Śmiejemy się. Ale zastanawiamy się jak uniknąć tych głupot, które nieraz przychodzi im „czytać” w przestrzeni publicznej...

(ÿ)






--------------

Jubileusz 80-lecia schroniska na Ostrym











-----------------


Przyboś w ''Kurczaku''











-----------------------

Lipowiec: Polak Węgier dwa bratanki i do szabli, i do... krwi





----------------


Pięta, Trybuś-Cieślar i Kopeć o uchodźcach

---------------

Cieszyńska rotunda zaskakuje archeologów




-----------------


Szikowne Gorolski Rynce





---------------

Seniorzy z Wędryni przyszłością naszego „hospicjum”




---------------------

Ewakuacja z wyciągu krzesełkowego

----------------------


Gajdy i gajdosze. Seminarium etnomuzykologiczne w Jabłonkowie





------------


Kulisy ''Gorolskiego Święta''



--------------


Gorolski Święto



-----------------

Pamięci poległych strażaków


CIESZYN, CZESKI CIESZYN  / Jak co roku polscy i czescy strażacy z obu części Cieszyna uczcili 17 lipca pamięć pięciu swoich kolegów, którzy przed 45 laty zginęli podczas powodzi na Moście Wolności.
19 lipca 1970 roku wezbrane wody Olzy niosąc konary i inne porwane przez powódź przedmioty zagrażały przęsłom przeprawy drogowej. Czternastu strażaków wzięło udział w ratowaniu mostu, jednak jedno z przęseł nie wytrzymało nacisku potężnego pnia niesionego przez wezbrane wody i cała konstrukcja runęła. Pięciu uczestników akcji zginęło w nurtach rzeki, ciał dwóch nigdy nie znaleziono.
Co roku upamiętniając tragedię strażacy i świadkowie tamtych wydarzeń wpierw składają kwiaty pod tablicą ku czci poległych, po czym tworzą nad Olzą symboliczny most wodny z sikawek, a do rzeki wrzucają wieniec. (ÿ)

-------------

Tradycje badań regionalnych na Śląsku

BYSTRZYCA / Drugi dzień odbywającej się 15 i 16 lipca w Bystrzycy konferencji naukowej „Miejsce regionalizmu w zachowaniu dziedzictwa kulturowego” poświęcony był przede wszystkim tradycji badań regionalnych na Śląsku Cieszyńskim, ze szczególnym uwzględnieniem Zaolzia oraz tożsamości regionalnej jego mieszkańców.
Prof. Zenon Jasiński z Uniwersytetu Opolskiego, który od 1972 roku zajmuje się naukowo Zaolziem, nie ukrywał, że na przestrzeni tego czasu miał okazję obserwować miejscowy regionalizm i jego przemiany.
- Jest to regionalizm bardzo dobrze osadzony w teorii. Ci ludzie, którzy się angażują, mają bardzo głęboką wiedzę, świetnie znają historię.
Szczególną uwagę zwrócił na rolę tradycji rodzinnej i działalności pamiętnikarskiej.
— Fenomenem jest na przykład to, że w Centrum Pamiętnikarstwa Polskiego w Warszawie jest bardzo dużo pamiętników z Zaolzia, tak jak i w Ossolineum we Wrocławiu.
Z kolei reprezentująca tę samą placówkę prof. Eugenia Karcz-Tarnowicz położyła w swym wystąpieniu akcent na edukację regionalną.
- Edukację regionalną w kształceniu zintegrowanym można dostosować do możliwości dzieci, wdrażać ją na przykładzie baśni, legend, elementów tańca regionalnego. W starszych klasach jest to już ścieżka międzyprzedmiotowa.
Wyjaśniła, że ma ona na celu nie tylko poznawanie w praktyce i teorii własnego regionu, ale też dostrzeżenie jego wartości i pogłębianie więzi ze środowiskiem lokalnym,.
Dr Ryszard Gładkiewicz, wiceprzewodniczący Polsko-Czeskiego Towarzystwa Naukowego i autor szeregu prac z historii Ziemi Kłodzkiej skoncentrował się właśnie na tym terenie, ale też rozważał, jak tam i na Śląsku Cieszyńskim funkcjonuje regionalizm w kontekście granicy politycznej.
- Czy istnieje jeszcze Śląsk jako jeden region? – stawiał nie do końca retoryczne pytanie i odniósł się do jednej z konferencji we Wrocławiu, w której niegdyś uczestniczył, gdzie padła właśnie nierozwiązana kwestia: „czy jest jeden, czy wiele Śląsków?”
Ze swej strony dr Tadeusz Kania, reprezentujący cieszyńską uczelnię, skoncentrował się na warsztacie badacza. Podkreślił rolę encyklopedii, słowników i leksykonów.
- Leksykony integrują zarówno środowisko autorów, jak i czytających.
Wskazał też na wielką rolę broszur, zwykle pogardzanych, w których można znaleźć sporo informacji, ale także na zwykłe by się zdawało legitymacje członkowskie różnorakich organizacji, z których między wierszami można dowiedzieć się sporo ciekawych rzeczy o minionych już czasach. Podsumowując swe barwne wystąpienie zachęcił badaczy regionu do poszukiwania wszelkich informacji właśnie w owych „nietypowych źródłach”.
Natomiast Jarosław jot-Drużycki, autor książki „Hospicjum Zaolzie”, zwrócił uwagę na podział mentalny między polską częścią Śląska Cieszyńskiego a Zaolziem. Wspominał, że jak pierwszy raz przekroczył Olzę, to słyszał jak mantrę słowa „Polska o nas zapomniała”.
- Oczywiście przyznałem rację. Ale po latach stawiam pytanie: czy Zaolzie o Polsce pamięta?
Zwrócił uwagę na spostrzeżenie Mariana Siedlaczka, który w swym artykule w jednym z tegorocznych numerów GL zasygnalizował zacieranie się w okresie komunistycznym granicy tożsamościowej pomiędzy Polakiem a pezetkaowcem i powstanie Zaolziaka.
- Zaolziak został wymyślony, stworzony gdzieś pomiędzy rokiem 1948 a 1989. Kiedyś stosowanie terminu Zaolzie było podkreśleniem patriotyzmu. Kiedyś słowo Zaolzie oznaczało oderwanie na siłę od Polski, a teraz oznacza oderwanie się z własnej nieprzymuszonej woli.
Odwołał się również do słów Józefa Szymeczka, który stwierdził w jednym ze swych publicznych wystąpień, że mieszkańcy lewego brzegu Olzy nie czują się już Polakami, lecz Zaolziakami. Drużycki przyznał, że przechodzenie narodu w grupę etniczną czy etnograficzną potwierdzają jego własne obserwacje w terenie.
- Przychodzę gdzieś i dwóch Zaolziaków, mówi do trzeciego „o przyszedł ten Polak”. Gdyby powiedzieli warszawiak, „krawaciorz” to bym rozumiał, ale mówią o mnie „Polak”. Sami więc kim się czują? – pytał na poły retorycznie. Zacytował też skrajne zdania na temat pozytywnego lub negatywnego wpływu „kultu ludowości” na polskość i kilkakrotnie podkreślił, że Polska przestaje być punktem odniesienia dla miejscowych. A zapomnienie to jest obustronne.
Nie zgodziła się z tym Konsul Generalna RP w Ostrawie Anna Olszewska. Stwierdziła, że dla Polski grupa etniczna choćby bardzo zawężona zawsze będzie wartością. Przyznała, że o Zaolziu w macierzy mówi się cicho.
- Bo jest konotacja historyczna, haniebna, że Polska weszła razem z Hitlerem…
Inną kwestię podjęła Władysława Magiera, która od lat prowadzi badania nad rolą kobiet w dziejach Śląska Cieszyńskiego. Zwróciła uwagę, że to kobiety, które w monarchii austro-węgierskiej nie miały praw politycznych, jako strażniczki domowego ogniska były też strażniczkami polskości, ojczystego języka, to one uczyły i czytały dzieciom po polsku.
- Ten region był wyjątkowy. Bo to, co w innych częściach Polski było czymś niezwykłym, u nas było normalne. Już Rada Narodowa dla Księstwa Cieszyńskiego ustaliła, że w każdej partii musi być kobieta. To był ewenement na świecie. Kobiet w polskim senacie jest teraz 16 procent, a w Radzie Narodowej niemal sto lat wcześniej było 14!
Kolejne referaty tyczyły się dorobku badań nad regionalizmem na terenie Zaolzia. Pracownik Książnicy Cieszyńskiej i członek Sekcji Ludoznawczej PZKO Wojciech Grajewski opowiadał o początkach Sekcji Folklorystycznej PZKO, o tym, jak kilkunastu jej członków chodziło od domu do domu i zbierało opowieści starszych ludzi, by zgromadzić okruchy przeszłości, które jeszcze nie zostały zatarte przez ówczesny postęp cywilizacyjny.
- Było to bardzo ważne, by twórcy folklorystyczni mieli z czego czerpać, a nie tworzyli sztuczny folklor.
Podkreślał też, że ten ogrom pracy wykonali, oprócz prof. Daniela Kadłubca, sami amatorzy, robili to w swoim wolnym czasie. Uzupełniając to prezes SL Leszek Richter podkreślił wielką wartość badań terenowych, dzięki którym powstało szereg publikacji wydanych przez Sekcję. Zwrócił również uwagę na element edukacyjny prowadzony w ramach pokazów i warsztatów. Przy współudziale Sekcji powstał też „Szlak Tradycyjnego Rzemiosła” stworzony wspólnie z Zamkiem Cieszyn.
- Prowadzono badania terenowe, wywiady z twórcami. Zarzuca się, że Zaolzie to skansen. To absolutnie nieprawda. Na przykład „Gorolski Święto” cały czas dynamicznie się rozwija. Planowane jest powołanie Domu Twórczości Ludowej w Jabłonkowie.
Richter podkreślił też, jak ważne jest by znać swoje korzenie. – Jeśli ktoś nie jest zakorzeniony, to nie ma na czym budować. Wspomniał również o działalności prowadzonej przez siebie Izby Regionalnej im. Adama Sikory w Jabłonkowie (MK PZKO Jabłonków).
- Moim marzeniem zawsze było, żeby Izba Regionalna nie była klasycznym muzeum, gdzie nie wolno dotykać eksponatów. Chciałem pójść dalej i wprowadzić edukację regionalną. Nie tylko dzieci, ale i dorosłych. W związku z tym Izba zaczęła organizować jarmarki rzemiosła i rękodzieła ludowego. Trzeba zaprezentować cały fenomen kultury ludowej, a nie tylko folklor słowno-muzyczny. Dlatego są warsztaty „Szikowne Gorolski Rynce”, co niesamowicie wzbogaciło „Gorolski Święto”.
Z kolei inż. Jerzy Czap streścił dzieje Sekcji Historii Regionu PZKO, a Marian Steffek opowiedział o działalności Ośrodka Dokumentacji Kongresu Polaków, które stanowi przebogate archiwum dotyczące historii Zaolzia.
Nie zabrakło także mowy o literaturze regionalnej, a także takiego jej przejawu, jak literatura pisana w gwarze, która budzi wszak wiele kontrowersji i jest przedmiotem wielu toczonych na Zaolziu dyskusji. W swym przyczynku dr Krystyna Nowak-Wolna z Uniwersytetu Opolskiego doceniła promowane przez Jana Kubisza pisanie utworów literackich gwarą, zauważyła, że jego ideą było, by wejść do literatury polskiej poprzez gwarę. Omówiła też krótko poszczególnych zaolziańskich poetów.
Na koniec Marek Wiendloha z Opola omówił specyfikę pracy pracowników kulturalno-oświatowych na terenach przygranicznych. W podsumowaniu porównał życie na pograniczu do małżeństwa.
- Każda strona musi trochę iść na kompromis zachowując jednocześnie to, co w życiu jednostki naprawdę ważne.
Podsumowując bystrzyckie spotkanie jego współorganizator Józef Szymeczek stwierdził, że wszystkie założenia konferencji zostały zrealizowane. - Rozmawialiśmy o regionalizmie zaolziańskim, ale też profesor Jasiński podkreślił, że coś, co jest regionalne musi być zawsze częścią czegoś większego. (ÿ)

-----------

Nowe Muzeum Śląskie bezpłatne do końca lipca




------------------------

Warto wybrać się do Katowic


-------------

Odpust na Herczawie



HERCZAWA / W niedzielę 5 lipca przypadało wspomnienie świętych Apostołów Słowian Cyryla i Metodego. Tradycyjnie więc na Herczawie, gdzie znajduje się kościół pod ich wezwaniem, zorganizowano odpust.
Piesza pielgrzymka do herczawskiej świątyni wyruszyła zaraz po siódmej rano spod kościoła w Bukowcu, by zdążyć na odprawioną w języku polskim mszę św. Po uroczystości religijnej przyszedł czas na typową odpustową zabawę.
Ponad trzydziestostopniowy upał nie zniechęcił rzesz pielgrzymów, turystów i mieszkańców, którzy do Herczawy przyszli z Polski, Republiki Czeskiej i Słowacji ochłody szukając pod parasolami, pod zadaszeniem przy scenie oraz w kuflu chłodnego piwa.
Wśród licznie rozstawionych straganów nie zabrakło tradycyjnych piernikowych serduszek, regionalnego jadła i napitków, rękodzieła a także przysłowiowej już odpustowej tandety.
Natomiast po południu zagrali odpustowym gościom „Gorole”. (ÿ)

-------------------


II Festiwal Zaolziański w Chorzowie

W miniony weekend (27-28 czerwca) w chorzowskim Parku Śląskim odbył się II Festiwal Zaolziański. Na scenie wystąpiły zespoły muzyczne z lewego brzegu Olzy, nie zabrakło też wędryńskich ''Gimnastów'', którzy ustawiali żywe piramidy. Impreza miała na celu przybliżenie mieszkańcom aglomeracji górnośląskiej kultury zaolziańskich Polaków.
Popisy wędryńskich Gimnastów zrobiła wielkie wrażenie na publiczności, fot. indi
— Niestety problem jest taki, że świadomość istnienia rzeszy Polaków po drugiej stronie Olzy wśród mieszkańców Polski, a nawet naszego województwa, jest naprawdę nikła — skonstatował podczas otwarcia Festiwalu jego pomysłodawca i główny organizator Dariusz Zalega, prezes stowarzyszenia Grupa Twórcza „Ocochodzi” i natychmiast dodał, że poprzez organizowanie tego typu imprez promujących Zaolzie może dojść do zmiany w owym braku postrzegania rodaków w Republice Czeskiej.

Wtórował mu prezes Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego Jan Ryłko. — Mam nadzieję, że to spotkanie przyczyni się do lepszego poznania nas, Polaków na Zaolziu, żebyście się w ogóle dowiedzieli o tym, że tam jesteśmy, że potrafimy mówić po polsku i byście przyjeżdżali także i do nas na Zaolzie na nasze polskie imprezy.

Mimo że jest to społeczność kilkudziesięciotysięczna, to działa tam sporo zespołów tanecznych, kapel ludowych, formacji rockowych, grup teatralnych. Odwiedzający Park Śląski mogli posłuchać m.in. chóru „Melodia” z Nawsia, ludowych kapel Bukóń i Lipka oraz pobawić się przy modren-roots-reggae karwińskiej formacji SilesiJah All Stars. Dla najmłodszych wystąpiły amatorskie teatrzyki dziecięce z Nieborów „Gapcio” z „Czerwonym kapturkiem” i „Gapa2” z kryminalnym spektaklem „historia pewnego morderstwa”, a także profesjonaliści ze sceny lalkowej „Bajka” Teatru Cieszyńskiego ze śląskocieszyńską wersją bajki „O kiju samobiju”. Jednak największym powodzeniem cieszyły się popisy akrobatyczne wspomnianych już „Gimnastów”.

Natomiast w pobliskim pubie Rebel Garden została zaprezentowana wystawa planszowa autorstwa naszej redakcyjnej koleżanki Beaty (indi) Tyrny i Jarosława jot-Drużyckiego „Zaolzie. Fenomen aktywności”, która w przyszłości ma się pojawić w Bibliotece Śląskiej w Katowicach i w innych ośrodkach kultury województwa śląskiego.

II Festiwal Zaolziański został zorganizowany przez stowarzyszenie Grupa Twórcza „Ocochodzi” przy współpracy PZKO, Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Parku Śląskiego w Chorzowie. Dariusz Zalega już zapowiedział, że w przyszłym roku czeka nas kolejna edycja tej jedynej w Polsce imprezy promującej Zaolzie.

(ÿ)









--------------

Wianki czyli Świynty Jón



-----------------

Relacje-Interpretacje - Kwartalnik Regionalnego ośrodka Kultury w Bielsku-

Białej, nr 2 (38) czerwiec 2015, s. 1-4





----------

Słoneczny festyn w „Słonecznej Szkole”

GRÓDEK / Upał. Termometr nieopodal Urzędu Gminy pokazuje ponad trzydzieści stopni. Gródek w pełnym słońcu. I nawet „Słoneczna Szkoła”, w której odbywa się właśnie doroczny festyn, jest jeszcze bardziej słoneczna niż zwykle. A i Kazimierzowi Cieślarowi, dyrektorowi tej polskiej pięcioklasówki udziela się słoneczna atmosfera.
— Dzisiaj do południa byłem w szkole, aby popatrzyć jak przebiegają przygotowania do festynu. Potrzebowałem czegoś ze świetlicy. Wchodzę, patrzę, a na tablicy wielki napis zrobiony dziecięcą ręką: „Festyn juuu!” A więc niech żyje dzisiejszy festyn! Juuu!…
Na położony na szkolnym boisku parkiet wychodzą dzieci. Wszyscy wychowankowie szkoły i przedszkola, razem jest ich pół setki. Dyrektor zapowiada, że zaraz znajdziemy się na falach, na falach Morza Bałtyckiego. Są więc i piraci, i syrenki, i marynarze. Można poczuć się jak na plaży. Brakuje może tylko nawoływań lodziarza i sprzedawcy napojów chłodzących.
 Pewnie jesteście spragnieni? — dobiega nas retoryczne pytanie dyrektora. — Zapraszam do stoiska naszej Macierzy Szkolnej.
Woda, kofola, piwo. Ale i coś do zjedzenia. Przy stole uwijają się rodzice. Plastikowe kubki napełniają się powoli. Kieliszki mają mniejszą objętość, więc nie trzeba tak długo czekać. Ale na coś mocniejszego jest zdecydowanie zbyt gorąco.
Przez wzrastający mimo słonecznego żaru tłum imprezowiczów przeciska się młody brodaty tata w szortach, które zasłania kuchenny fartuch. Niesie wielki kocioł, z którego jego koleżanki za chwilę będą nakładały na papierowe tacki porcje karkówki dla tych, co postanowili dzisiaj nie jeść obiadu w domu lecz tutaj, by w ten sposób dorzucić parę groszy na działalność Macierzy, która organizuje dzieciom ekstra wyjazdy w czasie pozalekcyjnym.
W przygotowania festynu zaangażowało się około dwudziestu rodziców, ale nie tylko oni zakasali rękawy do pracy.
— Przed chwilą była dziewczyna, która w tym roku zdawała maturę i przyszła się pochwalić. A tu na festynie nam pomaga.
Katarzyna Şafak, nauczycielka z piętnastoletnim stażem prowadzi nas do szkolnej kuchni, gdzie pracuje Jola.
 Mama postanowiła pomóc w kuchni i ja też. Czemu? By ci rodzice mogli sobie użyć festyn. My będziemy pracowali za nich.
Jola, mimo że skończyła hawierzowską budowlankę, chciałaby zostać nauczycielką a jej marzeniem jest uczenie w szkole, w której sama poznała sztukę czytania i pisania.
 Chciałabym tu wrócić jako nauczycielka. Bardzo mile wspominam czas nauki. Było nas mało i wszyscy znaliśmy się bardzo dobrze.
I do dziś gródecka placówka jest dość kameralna. Do przedszkola chodzi trzydzieścioro dzieci, do szkoły 23. Sporo z nich to rodzeństwo.
— Filipku — Cieślar zwraca się do jednego z przedszkolaków-piratów — mam dla Ciebie taką ciekawą informację. Starsza siostra, która uczęszcza do drugiej klasy, trochę na ciebie pożałowała, że jesteś niegrzeczny. No ale nie bój się, tu to naprawimy, w tym budynku — i dyrektorski palec wskazuje słoneczny gmach.
* * *
Jarosław jot-Drużycki, wsp. Beata (indi) Tyrna
Całą relację z festynu w Gródku można będzie przeczytać w czerwcowym „Zwrocie”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz