czwartek, 13 listopada 2014

Gruzja widziana z siodła


– W Gruzji wspaniałe jest to, że mamy tutaj wszystko. W ciągu jednego dnia można przejechać z wysokich gór nad morze – stwierdziła podczas supry, czyli tradycyjnej gruzińskiej uczty Nina, Gruzinka.
Od lat urlop spędzam na końskim grzbiecie, wyruszając na rajdy z tą samą ekipą skrzykniętą przez Maćka Iskrzyckiego, właściciela stadniny Hucuł w Brennej. Zazwyczaj jeździliśmy z Brennej do Korbielowa i z powrotem. Jednego roku dojechaliśmy w Beskid Niski, kolejnego aż w Bieszczady. Raz zapuściliśmy się w Sudety. Ale ten rok był krajoznawczo i poznawczo wyjątkowy. Odwiedziliśmy bowiem Gruzję. Tam lecieliśmy oczywiście samolotem. Na miejscu jeździliśmy nie na koniach Maćka, a na miejscowych, kaukaskich, co było ciekawym i nowym doświadczeniem. Równie ciekawe i jakże odmienne od naszych były też kaukaskie widoki. Na lotnisku w Kutaisi wylądowaliśmy o świcie. Na szczęście wyprawa była dobrze przygotowana przez jeżdżącą z nami od kilku lat Agnieszkę Jackowską, dyrektor stadniny w Wołosatym w Bieszczadach. Dzięki temu, gdy tylko wyszliśmy z lotniska, wsiedliśmy do czekającej już na nas marszrutki, czyli miejscowego busa.
Niesamowita jaskinia
Z Kutaisi mieliśmy dostać się do Borżomi, a że czasu mieliśmy sporo, Aga zaplanowała po drodze zwiedzanie Jaskini Prometeusza. Ta niezwykła i jeszcze mało znana atrakcja turystyczna znajduje się zaledwie 20 km od Kutaisi. Odkryto ją przed 30 laty, a dopiero 3 lata temu udostępniono zwiedzającym. Jest tak mało znana, że nasz miejscowy kierowca musiał wypytywać ludzi o drogę, gdyż nie wiedział, jak tam dojechać. Gdy już dotarliśmy na miejsce i odczekali, aż obiekt zostanie otwarty (przyjechaliśmy za wcześnie), ruszyliśmy zwiedzać podziemny świat. Tego, co zobaczyliśmy, nie da się ani opisać, ani oddać na fotografiach. Nie dość, że jaskinia jest o wiele większa, niż na przykład znana nam Demanowska, to ciekawe rozwiązania oświetleniowe sprawiają, iż wrażenie jest niesamowite. Na koniec spaceru turyści wsiadają do łódki i wypływają podziemną rzeką na drugim końcu jaskini.
Wyboista droga
Z jaskini ruszyliśmy już prosto do Borjomi. Wszechobecne dziury w drodze czy miejsca, w których nagle na kilka czy kilkanaście kilometrów znika asfalt sprawiają, że po tym kraju jeździ się dość wolno. Był więc czas na podziwianie krajobrazów, a te są naprawdę przepiękne. Nieodłącznym elementem gruzińskiego pejzażu są pasące się wszędzie krowy. Mućki notorycznie włażą na drogi, nic nie robią sobie z nadjeżdżających samochodów. Nawet trąbienie nie pomaga. Klakson jest zresztą przez miejscowych kierowców używany bardzo wszechstronnie i nieustannie.
Kolejną specyfiką gruzińskich dróg, zwłaszcza tych w miastach, jest to, że droga w Gruzji ma tyle pasów, ile akurat pomieści się na niej samochodów. Po całym dniu podziwiania Gruzji z okien marszrutki dotarliśmy do Borjomi. Miasteczko jest słynnym kurortem znanym od czasów carskich. To stąd pochodzi słynna na cały świat woda mineralna Borjomi. Po zakwaterowaniu się ruszyliśmy zwiedzać miasteczko. Poszliśmy też na pierwsze spotkanie z lokalną kuchnią do miejscowego lokalu. Z ochotą kosztowaliśmy miejscowych specjałów. Każdy zamówił coś innego, a że w Gruzji ogólnie panuje zwyczaj, że danie podawane jest na jednym talerzu, a biesiadnicy mają swoje małe talerzyki, każdy próbował wszystkiego. Kolejne cztery dni pod względem kulinarnym nie były już tak atrakcyjne, gdyż na cztery dni wędrówki przez Park Narodowy Borjomi-Kharagauli zabieraliśmy suchy prowiant, w większości przywiezione z Polski zupki chińskie, próżniowo pakowane kiełbasy czy sery. Braki w atrakcjach dla podniebienia niewątpliwie jednak z nawiązką nadrabiały atrakcje krajobrazowe….
W kaukaskiej stajni
Nigdy po wycieczce po przepięknych górskich trasach podjechaliśmy pod kwaterę, był to zarazem już koniec końskiej przygody w Gruzji. Chociaż … perspektywa czekania dwóch godzin w kolejce pod prysznic (był jeden a nas siedmiu) nie za bardzo mi się podobała, i postanowiłam z naszym przewodnikiem odprowadzić konie do stajni. Stajnia zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Stojak na siodła, pomysłowy wieszak na ogłowia zrobiony z zakrzywionych podków nabitych na deskę, wszystko przemyślane, wszędzie ład i porządek. Widać, że Kote końmi zajmuje się z sercem. Po rozsiodłaniu i oporządzeniu koni poszliśmy odprowadzić je na oddalone nieco od domu pastwisko, gdzie Kote w przyszłości zamierza wybudować stajnię na 10 koni. Teraz ma cztery, w tym uratowanego przed rzeźnią, na którym miałam przyjemność przez pół trasy jechać. Po odprowadzeniu koni miałam wrócić do mojej ekipy, by iść z nimi na obiad. Kote jednak stwierdził, że zjemy u niego w domu, a później odwiezie mnie do moich. I tym sposobem znalazłam się zupełnie przypadkiem, niezapowiedziana wcześniej, w zwykłym gruzińskim domu, na zwykłym obiedzie w dniu powszednim. A w zwykły dzień w zwykłym gruzińskim domu również było, jak zwykle na gruzińskim stole, kilka potraw, jednak były one proste i skromne. Ziemniaki przysmażone jak i u nas w górach się smażyło, jednak miejscowi zamiast z kwaśnym mlekiem jedli je z chlebem. Nie zabrakło też wszechobecnych na gruzińskich stołach pieczonych bakłażanów, była też jakaś ryba….
(indi)
Cały artykuł o Gruzji można przeczytać w październikowym numerzeZwrotu. „Zwrot” można również kupić w sekretariacie redakcji  „Zwrotu” (ul. Strzelnicza 28, Cz. Cieszyn), w Księgarni i Klubie Polskiej Książki (ul. Czapka 7, Cz. Cieszyn), w Trzyńcu (kiosk przy dworcu autobusowym obok apteki DR. MAX), w Bystrzycy (kiosk obok Tesco), w Gródku (sklep gospodarstwa domowego), w Nawsiu (kiosk na dworcu kolejowym), w Jabłonkowie (kiosk na rynku).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz